piątek, 3 lipca 2015

Wino, kobiety i śpiew


Tytuł notki wysoce rozrywkowy, bo piątek. Treść też rozrywkowa, nie mająca jednakże wiele wspólnego ze znanym rysunkiem Andrzeja Mleczki. Aczkolwiek rysunek ten nieodmiennie wywołuje mój chichot.
Dziś – tylko wino, kobiety i śpiew zostawię sobie na inną okazję. Zajmę się alkoholem w Złotych Ziemiach oraz spróbuję znaleźć jego ziemskie odpowiedniki.
W ZZ niewątpliwie pije się dużo i różnorodnie, odnoszę wręcz wrażenie, że jest to jedna z ulubionych rozrywek, choć może nie jako cel sam w sobie (a przynajmniej nie zawsze), ale bez porządnego napoju wyskokowego zabawy nie ma i nie może być.

 
Najpopularniejsze i najczęściej wspominane jest wino. Lekcję na temat win kenallijskich funduje Stanclerowi (i przy okazji czytelnikom) sam Roke Alva, a jest to specjalista, wiedzy którego nie można zlekceważyć.

„Krew” i „łzy”, czyli najcenniejsze gatunki kenallijskich win, pochodzą jedynie z winorośli, rosnących w dolinie Gostylijskiej:
Dziewicza łza – ze szczepu winorośli lechuza vianca. Ziemski odpowiednik: sauvignon blanc.
Wdowia łza – lustigona. Ziemski odpowiednik: chardonnay.
Zła łza – kestramon, rosnący tylko w Kenalloa. Ziemski odpowiednik: verdello.
Czarna krew – kupaż saver lechuza i parizzy. Ziemskie odpowiedniki: cabernet sauvignon i shiraz.
Ciemna krew – saver lechuza. Ziemski odpowiednik: cabernet sauvignon.
Przeklęta krew – saver racine. Ziemski odpowiednik: sauvignon blanc. Tutaj mi zgrzytnęło, bo sauvignon blanc to szczep białej winorośli, a „krew” to wino czerwone. Nie ufając oficjalnemu tłumaczeniu (a to właśnie z niego pochodzą informacje odnośnie wymienionych tu win), zajrzałam do oryginału: каберне мерло, czyli cabernet merlot, jak się okazuje. Redakcja nie zauważyła i puściła do druku idiotyzm. (Przy czym, dla ścisłości, oryginał sprawdzałam zarówno w nowym wydaniu, teoretycznie poprawionym, jak i w starym – w obu przypadkach jest cabernet merlot.)

Na kartach książek wspomniane są jeszcze trzy wina tych rodzajów: Czerwona krew, Smocza krew i łza Ukochanej, ale nie ma na ich temat żadnych bliższych informacji. Jednakże w internecie dotarłam do wypowiedzi samej Autorki na temat Smoczej Krwi: „(...)chodzi o kupaż [wino wieloszczepowe] Cabernet-Malbec z Clare Valley w Południowej Australii.”

I tu niespodzianka: do tej pory, jeśli już myślałam o kenallijskich winach, to podświadomie klasyfikowałam je jako wina portugalskie lub hiszpańskie (skądinąd bardzo dobre, przynajmniej czerwone), najprawdopodobniej sugerując się „iberyjskością” Kenalloa. Autorka wyprowadziła mnie z błędu – w tej samej wypowiedzi, którą zacytowałam wyżej, padło: „Odpowiednika Smoczej krwi (jak i wszystkich win kenallijskich) w naszym świecie należy szukać w Australii”. Szablon mi się trochę nadłamał oraz, o zgrozo!, uświadomiłam sobie, że nie piłam nigdy żadnego australijskiego wina! Czuję się niedoedukowana i twardo zamierzam nadrobić braki w winiarskim wykształceniu :)

Lubię wino. Lubię tak raczej amatorsko, czyli nie wdaję się w dywagacje, dotyczące opisu smaku, zapachu, koloru, a po prostu piję i konstatuję, które mi smakują, a które nie. Ponieważ wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie będę degustować wina australijskie, pokusiłam się o znalezienie wśród nich przybliżonych odpowiedników kenallijskich win. Po kilka, żebym miała wybór:
Dziewicza łza – Sauvignon Blanc Adelaide Hills Shaw&Smith, Sauvignon Blanc Stella Bella Wines, Sauvignon Blanc Alan Veitch.
Wdowia łza – Chardonnay Deakin Estate, Chardonnay Evangeliste The Colonial Estate, Chardonnay Koonunga Hills Penfolds, Chardonnay M3 Adelaide Hills.
Zła łza - tutaj jest pewna zagwozdka, związana z tłumaczeniem. Ziemski odpowiednik Dębscy zapisali jako verdello, ale chyba jednak chodziło o verdelho. To są dwa różne szczepy winorośli: jeśli przyjąć, że chodzi o Australię, to poprawny byłby zapis verdelho. Verdello to szczep winorośli uprawianej we Włoszech, nie mający nic wspólnego z verdelho. Przy czym w oryginale także jest zapisane niewłaściwie – gdybym nie wiedziała, że chodzi o odpowiedniki win australijskich (a do tej wiedzy tłumacze nie mieli dostępu), nie zwróciłabym uwagi na zapis. Tyle że kiedy szukałam australijskiego verdello, wyniki uparcie pokazywały mi verdelho.
Znalazłam jedynie dwa wina australijskie, wyprodukowane tylko z verdelho: Verdelho Bleasdale i Verdelho Bam Buster Yarraman Estate. Są jeszcze inne, stworzone z mieszanki verdelho z innymi szczepami, ale te już sobie darowałam.
Czarna krew - Penfolds Shiraz Cabernet Sauvignon, Lindemans Cawarra Shiraz Cabernet, Wolf Blass Red Label Shiraz Cabernet Sauvignon. Ale dla Pierwszego Marszałka Taligu bardziej odpowiednie byłoby to: Wolf Blass Black Label Cabernet Sauvignon Shiraz (dla mnie nie, cena nawet nie gryzie, a szarpie na malutkie strzępki).
Ciemna krew – Cabernet Sauvignon Blue Pyrenees, Cabernet Sauvignon Dead Ringer, Cabernet Sauvignon Sandalford.
Przeklęta krew – The Dogwalk Cabernet Merlot, Bear Crossing Cabernet Merlot, Margaret River Cabernet Merlot.

Oprócz szeroko opisywanych (i spożywanych) „krwi” i „łez” na kartach cyklu występuje kilka innych win. Między innymi wspomniane przez Alvę podczas wykładu ae (czerwone wino produkowane w Gaunau i Driksen) i rasin (czerwone wino kageckie) oraz tinta (czerwone wzmacniane wino, cieszące się popularnością wśród zamożnych mieszczan i pogardzane w wyższym towarzystwie; stąd zaryzykowałabym ostrożne stwierdzenie, że chodzi o kertiański odpowiednik porto. Nawiasem mówiąc, jedno z moich ulubionych win to właśnie wzmacniane – Xeres Massandry).
Nieco więcej informacji – tak bezpośredniej, jak i pośredniej – oraz wzmianek jest o winie mansajskim, produkowanym w winnicach alackich. Biorąc pod uwagę charakterystyczne cechy państwa alackiego oraz pewne (no dobrze, naciągane) podobieństwo nazw, wydaje się oczywiste, że mansaj – to złotoziemski odpowiednik węgierskiego tokaju. Co zresztą potwierdza sama autorka :) Można zatem śmiało założyć, że mansaj jest winem botrytyzowanym, z braku innych informacji – prawdopodobnie jedynym takim na terenie Złotych Ziem. Interesująca jest sprawa eksportu – w rozmowie z siostrą książę alacki z rozgoryczeniem stwierdza, że tradycja nie pozwala mu sprzedawać mansajskiego. Niemniej jednak Marcel Valme znajduje mansaj w piwniczce kazara Kagety, co pozwala przypuszczać, że albo istnieje aktywna kontrabanda – niewykluczone, że przy poparciu samego księcia Alatu – albo jest to wino, używane przez tegoż księcia jako sposób na wyrażenie swojej przyjaźni względem władców ościennych i nie tylko ościennych państw. Innymi słowy, mansaj nie może być sprzedawany poza granice Alatu, ale może być sprezentowany, jeśli stanowi materialny dodatek do podziękowań za spodziewane lub realne korzyści polityczne.

Alat słynie także z innego trunku wysokoprocentowego, stawianego na stołach nie tylko arystokracji. Do gorącej, alackiej krwi i równie gorącego temperamentu witeziów pasuje turegvize, czyli, jak informuje odautorski przypis: „Bardzo mocna, ok. 55%, nalewka na pieprzu. Niekiedy dodaje się do niej miód” (Oblicze zwycięstwa). Dość enigmatycznie podana informacja, za to nieco bardziej szczegółowo opisuje nalewkę Charles Davenport, mający okazję pić ją na granicy Gaunau i Bergmarku za sprawą kapitana Willera: „To był ogień! Charles omal się nie zadławił, ale przełknął. W oczach pojawiły się łzy. Davenport nieprzyzwoicie głośno wytchnął i zobaczył naprzeciwko spurpurowiałe, krzywiące się fizjonomie. Ktoś ogłuszająco kichnął, ktoś roześmiał się z zakłopotaniem, ktoś z równym zakłopotaniem wezwał Leworękiego.
– Zmierzch! To zmierzchowy... – wychrypiał Heinrich – Płomień Zmierzchu!” (Zmierzch)

Zaintrygowana do niemożliwości, poszperałam i znalazłam taki przepis:

Nalewka pieprzowa
 
Składniki:
30 ziaren czarnego pieprzu
2 płaskie łyżki cukru
4-5 łyżek wody
1 l wódki 45%
Pieprz zmiażdżyć w moździerzu. Cukier rozpuścić na patelni. Kiedy zacznie brązowieć, dolać wodę i dalej podgrzewać, dopóki zastygły karmel się nie rozpuści.
Zalać nim pieprz, połączyć z wódką, wlać do gąsiorka i szczelnie zamknąć. Odstawić w ciepłe miejsce.
Po trzech tygodniach przefiltrować przez bibułę filtracyjną. Rozlać do butelek i zakorkować.

Zamierzam nastawić i zobaczyć, co z tego wyjdzie i czy faktycznie jest to Płomień Zmierzchu czy tak, ogieniek zaledwie, a północne delikatne fiołki po prostu nie są przyzwyczajone do takich smaków :)

Cóż, w kwestii północnych fiołków jestem może trochę niesprawiedliwa, wszak piją oni jałowcówkę. Jałowcówka, jak mówi Lionel „jest ceniona jednakowo po obu stronach przełęczy”, czyli w Gaunau i Bergmarku, jest to także ulubiony napój drikseńskiego szypra Johanna Klugkatera i zawartość jego nieodłącznej świętej flaszki z „laleczkami”. Z tego, jak szyper obserwuje pijącego jałowcówkę Ruperta, można wysnuć wniosek, że nie jest to trunek podawany na stołach drikseńskiej arystokracji. Przeczy temu fakt, że driskeński ambasador w Ollarii, fok Glauberoze, jak sam twierdzi „preferuje jałowcówkę”. Można jednak uznać, że w ciągu lat pełnienia obowiązków służbowych zmieniły mu się gusta :)
Zdaje mi się jednak, że w Gaunau i Driksen produkują tradycyjną jałowcówkę, a nie tę z przepisu poniżej. Inaczej nie byliby tak zaskoczeni pieprzną ostrością turegvize, chrzan też potrafi nieźle zmaltretować kubki smakowe:

Jałowcowa dla odważnych

Składniki:
20 g świeżych dojrzałych owoców jałowca
30 g nasion kopru
20 g tartego chrzanu
10 g świeżego imbiru
5 g soli
1 g czarnego, świeżo mielonego pieprzu
0,5 l wódki 45%
Wszystkie składniki wymieszać i umieścić w szklanym słoju. Szczelnie zamknąć i odstawić w ciemne i ciepłe miejsce.
Po dwóch tygodniach przefiltrować trunek przez bibułę filtracyjną. Rozlać do butelek, zakorkować.


Nie tylko arystokracja i żołnierze znają się na nalewkach. Słabość do nich przejawia także kardynał taligojski Levi. Konkretnie jest to słabość do jednej nalewki: z zielonych orzechów. Levi częstuje nią na prawo i lewo, najczęściej mają okazję zakosztować trunku Matylda i Rober. Orzechówka, według księżnej Rakan, jest niemal równie mocna co turegvize, tylko zamiast ostrości pozostawia na języku gorycz.
Nawiasem mówiąc, nalewka z zielonych orzechów jest pośrednim dowodem na istnienie w Złotych Ziemiach odpowiednika orzechów włoskich – tylko one mogą być użyte do nalewki w stanie mocno niedojrzałym. Nie znalazłam żadnych informacji, żeby taką nalewkę można było zrobić z zielonych orzechów laskowych. Nigdzie oczywiście ta nazwa nie pada w całości, co jest akurat doskonale zrozumiałe: niby jak wyjaśnić jej pochodzenie w świecie, gdzie nie istnieje Grecja (w języku rosyjskim orzechy te określa się mianem greckich)?

Orzechówkę podają księżnej wdowie również na przyjęciu z okazji koronacji Aldo. Mogła być zrobiona np. według takiej receptury:

Orzechowa

Składniki:
50 dag zielonych orzechów włoskich
1 dag migdałów
10 goździków
kawałek cynamonu
50 dag cukru
2 szklanki wody
1 l spirytusu
Zebrane w sierpniu orzechy przekroić na cztery części.
Wrzucić do gąsiorka razem ze sparzonymi, obranymi ze skórki migdałami, goździkami i cynamonem.
Zalać spirytusem, szczelnie zamknąć i odstawić na dwa tygodnie.
Następnie ostrożnie zlać płyn i połączyć z syropem ugotowanym z wody i cukru.
Przefiltrować przez bibułę filtracyjną, rozlać do butelek, zakorkować.
Nalewka dojrzewa przez 12 miesięcy w ciemnym, chłodnym miejscu.

Do Leviego jednak bardziej pasuje mi taka wersja:


Orzechowa z miodem

Składniki:
4 zielone orzechy włoskie
30 dag płynnego miodu
1 l wódki 45%
Zielone orzechy drobno pokroić, wsypać do gąsiorka i zalać alkoholem. Szczelnie przykryć i odstawić w ciepłe miejsce.
Po sześciu tygodniach ostrożnie zlać nastój, a orzechy zalać miodem. Gąsiorek zamknąć i odstawić na dalsze sześć tygodni.
Powstały płyn zlać, połączyć z pierwszym nastojem, dokładnie wymieszać i przefiltrować przez bibułę filtracyjną. Rozlać do butelek, zakorkować.
Przechowywać w chłodnym, ciemnym miejscu.


Nalewką z ciemnego piołunu częstuje Robera Eugen Reinsteiner. „Absynt!” - pomyślałam w pierwszej chwili, w drugiej dotarło do mnie, że klasyczny absynt to, jakby nie patrzeć, wódka, a nie nalewka (wyjaśniam: produkcja wódki zawiera w sobie etap destylacji, natomiast nalewkę produkuje się bez tego etapu, wystarczy składniki zalać gotowym alkoholem – spirytusem lub wódką, która, notabene, jest właśnie spirytusem rozcieńczonym wodą. Ponoć idealne proporcje spirytusu do wody, czyli 2:3, zostały zaproponowane przez Mendelejewa). Sprawdziłam jeszcze, bo może mi się pomerdało, ale nie: absynt to wódka i koniec, czyli jednak Rober skosztował klasycznej nalewki z piołunu, np. według takiej receptury:

Absynt domowy (piołunówka)

Składniki:
5 dag świeżych liści piołunu
50 dag cukru
2 szklanki wody
1 l wódki 45%
Liście piołunu zalać wódką w gąsiorku. Szczelnie zakryć i odstawić na dwa tygodnie w ciepłe, ciemne miejsce.
Następnie przecedzić nalew przez sito wyłożone gazą i połączyć z wystudzonym syropem ugotowanym z cukru i wody. Przefiltrować przez bibułę filtracyjną, rozlać do butelek i zakorkować.
Wynieść do piwnicy na trzy tygodnie.

Jeszcze o piołunie: Rober w czasie wizji w Sakasci (tej, podczas której widzi całą swoją rodzinę martwą) pije wino o smaku piołunu i wspomina, że w Alacie wina nastawia się na ziołach. Najprawdopodobniej jest to odpowiednik ziemskiego wermutu, czyli wina wzmacnianego, aromatyzowanego ziołami – m.in. właśnie piołunem.

Z innych nalewek wspomniane są jeszcze jarzębinówka (nie jarzębiak, bo to również wódka) oraz wiśniówka. Nie mają za to pigwówki, więc albo w Złotych Ziemiach nie rośnie pigwa (lub jej złotoziemski odpowiednik), albo jeszcze nikt się nie domyślił, do czego można ją wykorzystać :)

Likiery są tylko wspomniane, jedynym wymienionym z nazwy, a i to wybitnie epizodycznie, jest migdałowy.

Piwo – jest, a jakże. Klasycznie: ciemne i jasne. Pite tylko na północy: Gaunau, Diksen, Bergmark, Torka. Dla południowca Arigau i dla oficerów armii Savignaca absolutnie nie do przełknięcia, no, chyba że po kaserze i winie. Skutki mieszania napojów były opłakane, ale paradoksalnie to właśnie piwo okazało się najlepsze na kaca.
O ciekawej tradycji, czy raczej postrzeganiu piwa, wspomina Johann Klugkater. Mówi mianowicie, że „piwo to nie jałowcówka i nie atrament, umowy nie zawrze” (Zmierzch). A piwowar to zawód na tyle szanowany, że Luiza Aramona w żadnym razie nie poczuła się urażona ofertą matrymonialną, złożoną przez jego przedstawiciela.

I na koniec – królowa złotoziemskich procentów: kasera!
Kasera to „winogronowa wódka domowego wyrobu” (Czerwień na czerwieni), pita od Morza Pomarańczowego po Morze Pólnocne i od Morza Ostrygowego po Holtyjskie. Podobnie jak w przypadku piołunówki, tu również początkowo miałam wątpliwości, czy jest to faktycznie wódka, czy może jednak nalewka, taka jak na przykład ta poniżej:


Winogronowa jasna

Składniki:
1 kg białych winogron
1 laska kory cynamonu
3 goździki
20 dag cukru
0,8 l spirytusu 90%
Dojrzałe winogrona oczyścić z ogonków, umyć i osuszyć. Wrzucić do garnka z grubym dnem, rozgnieść i bardzo powoli podgrzewać, cały czas mieszając. Gotować przez 10 minut od momentu zawrzenia, po czym ostudzić i przetrzeć przez sito. Następnie przełożyć do szklanego naczynia. Dodać spirytus, cukier, goździki i cynamon. Dobrze wymieszać, szczelnie przykryć, i odstawić.
Po upływie miesiąca przefiltrować trunek przez bibułę filtracyjną, rozlać do butelek, zakorkować.
Wynieść w chłodne, ciemne miejsce na pół roku.

Ostatecznie machnęłam ręką i uznałam, że autorka wie, co pisze. A zatem wódka. A zatem najbliższym ziemskim odpowiednikiem będzie grappa. Tak, grappa! Czyli, za Wikipedią: „destylat przefermentowanych wytłoków i pestek winogron, odpadów z procesu produkcji wina”. Wino jest popularne wszędzie, tych odpadów musi być mnóstwo, więc czemu by ich nie wykorzystać? Za analogią kasera – grappa przemawia także cyniczna uwaga Matyldy: „Kasery na królewski stół się nie podaje” (Jad przeszłości 1). Grappa, jak wiadomo, była początkowo napojem o reputacji gorszej niż szlachetne wino i arystokracji nie interesowała. Służyła do tego, żeby się upić, a nie do tego, żeby się w niej rozsmakowywać. Aczkolwiek w świecie Eterny piją ją zarówno marszałkowie, jak i zwykli mieszczanie. No, marszałkowie są specyficzni, nie wiem, czy taki na przykład Leonard Manrik zniżyłby się do picia kasery... Alva wykorzystuje kaserę również w celach jak najbardziej pragmatycznych, mianowicie do dezynfekowania ran, w tym także ugryzień, zadanych Luigiemu przez oszalałą kobietę w willi Danunziatto, ale nie sądzę, by napój posiadał jakieś mistyczne właściwości ;)
Wydaje się, że kasera to w Złotych Ziemiach nie tylko nazwa konkretnego napoju alkoholowego, ale uogólnienie dla wszystkich mocnych trunków. Heinrich Gaunasski nazywa turegvize „alacką kaserą”, także w kilku innych przypadkach wysokoprocentowy napój określany jest tym mianem.
Teoretycznie kaserę, tak jak grappę, pije się z małych kieliszków, ale, jak się wydaje, nie jest to reguła ściśle przestrzegana, gdyż – jak określiła to księżna Rakan – jeśli człowiek chce się upić, to i tak się upije, więc po co ma to sobie jeszcze utrudniać i pić naparstkami, jeśli może wprost z kielicha.

Znów mi wyszedł wpis-monstre. Obiecuję, że następna notka będzie krótka! A przynajmniej – krótsza ;)

Wszystkie przepisy na nalewki pochodzą ze „Złotej księgi nalewek” autorstwa Anny Rodak-Śniecińskiej i Roberta Macieja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz