Tytuł notki
wysoce rozrywkowy, bo piątek. Treść też rozrywkowa, nie mająca
jednakże wiele wspólnego ze znanym rysunkiem Andrzeja Mleczki.
Aczkolwiek rysunek ten nieodmiennie wywołuje mój chichot.
Dziś –
tylko wino, kobiety i śpiew zostawię sobie na inną okazję. Zajmę
się alkoholem w Złotych Ziemiach oraz spróbuję znaleźć jego
ziemskie odpowiedniki.
W ZZ
niewątpliwie pije się dużo i różnorodnie, odnoszę wręcz
wrażenie, że jest to jedna z ulubionych rozrywek, choć może nie
jako cel sam w sobie (a przynajmniej nie zawsze), ale bez porządnego
napoju wyskokowego zabawy nie ma i nie może być.
Najpopularniejsze
i najczęściej wspominane jest wino. Lekcję na temat win
kenallijskich funduje Stanclerowi (i przy okazji czytelnikom) sam
Roke Alva, a jest to specjalista, wiedzy którego nie można
zlekceważyć.
„Krew” i
„łzy”, czyli najcenniejsze gatunki kenallijskich win, pochodzą
jedynie z winorośli, rosnących w dolinie Gostylijskiej:
Dziewicza
łza – ze szczepu winorośli lechuza vianca. Ziemski
odpowiednik: sauvignon blanc.
Wdowia
łza – lustigona. Ziemski odpowiednik: chardonnay.
Zła łza
– kestramon, rosnący tylko w Kenalloa. Ziemski odpowiednik:
verdello.
Czarna
krew – kupaż saver lechuza i parizzy. Ziemskie odpowiedniki:
cabernet sauvignon i shiraz.
Ciemna
krew – saver lechuza. Ziemski odpowiednik: cabernet sauvignon.
Przeklęta
krew – saver racine. Ziemski odpowiednik: sauvignon blanc.
Tutaj mi zgrzytnęło, bo sauvignon blanc to szczep białej
winorośli, a „krew” to wino czerwone. Nie ufając oficjalnemu
tłumaczeniu (a to właśnie z niego pochodzą informacje odnośnie
wymienionych tu win), zajrzałam do oryginału: каберне мерло,
czyli cabernet merlot, jak się okazuje. Redakcja nie zauważyła i
puściła do druku idiotyzm. (Przy czym, dla ścisłości, oryginał
sprawdzałam zarówno w nowym wydaniu, teoretycznie poprawionym, jak
i w starym – w obu przypadkach jest cabernet merlot.)
Na kartach
książek wspomniane są jeszcze trzy wina tych rodzajów: Czerwona
krew, Smocza krew i łza Ukochanej, ale nie ma na
ich temat żadnych bliższych informacji. Jednakże w internecie
dotarłam do wypowiedzi samej Autorki na temat Smoczej Krwi:
„(...)chodzi o kupaż [wino wieloszczepowe] Cabernet-Malbec z Clare
Valley w Południowej Australii.”
I tu niespodzianka: do tej pory, jeśli już myślałam o
kenallijskich winach, to podświadomie klasyfikowałam je jako wina
portugalskie lub hiszpańskie (skądinąd bardzo dobre, przynajmniej
czerwone), najprawdopodobniej sugerując się „iberyjskością”
Kenalloa. Autorka wyprowadziła mnie z błędu – w tej samej
wypowiedzi, którą zacytowałam wyżej, padło: „Odpowiednika
Smoczej krwi (jak i wszystkich win kenallijskich) w naszym świecie
należy szukać w Australii”. Szablon mi się trochę nadłamał
oraz, o zgrozo!, uświadomiłam sobie, że nie piłam nigdy żadnego
australijskiego wina! Czuję się niedoedukowana i twardo zamierzam
nadrobić braki w winiarskim wykształceniu :)
Lubię wino. Lubię tak raczej amatorsko, czyli nie wdaję się w
dywagacje, dotyczące opisu smaku, zapachu, koloru, a po prostu piję
i konstatuję, które mi smakują, a które nie. Ponieważ wszystko
wskazuje na to, że w najbliższym czasie będę degustować wina
australijskie, pokusiłam się o znalezienie wśród nich
przybliżonych odpowiedników kenallijskich win. Po kilka, żebym
miała wybór:
Dziewicza łza – Sauvignon Blanc Adelaide Hills Shaw&Smith,
Sauvignon Blanc Stella Bella Wines, Sauvignon Blanc Alan Veitch.
Wdowia łza – Chardonnay Deakin Estate, Chardonnay
Evangeliste The Colonial Estate, Chardonnay Koonunga Hills Penfolds,
Chardonnay M3 Adelaide Hills.
Zła łza - tutaj jest pewna zagwozdka, związana z
tłumaczeniem. Ziemski odpowiednik Dębscy zapisali jako verdello,
ale chyba jednak chodziło o verdelho. To są dwa różne szczepy
winorośli: jeśli przyjąć, że chodzi o Australię, to poprawny
byłby zapis verdelho. Verdello to szczep winorośli uprawianej we
Włoszech, nie mający nic wspólnego z verdelho. Przy czym w
oryginale także jest zapisane niewłaściwie – gdybym nie
wiedziała, że chodzi o odpowiedniki win australijskich (a do tej
wiedzy tłumacze nie mieli dostępu), nie zwróciłabym uwagi na
zapis. Tyle że kiedy szukałam australijskiego verdello, wyniki
uparcie pokazywały mi verdelho.
Znalazłam jedynie dwa wina australijskie, wyprodukowane tylko z
verdelho: Verdelho Bleasdale i Verdelho Bam Buster Yarraman Estate.
Są jeszcze inne, stworzone z mieszanki verdelho z innymi szczepami,
ale te już sobie darowałam.
Czarna
krew
- Penfolds Shiraz Cabernet Sauvignon, Lindemans Cawarra
Shiraz Cabernet, Wolf Blass Red Label Shiraz Cabernet Sauvignon. Ale
dla Pierwszego Marszałka Taligu bardziej odpowiednie byłoby to:
Wolf Blass Black Label Cabernet Sauvignon Shiraz (dla mnie nie, cena
nawet nie gryzie, a szarpie na malutkie strzępki).
Ciemna
krew – Cabernet Sauvignon Blue Pyrenees, Cabernet Sauvignon
Dead Ringer, Cabernet Sauvignon Sandalford.
Przeklęta
krew – The Dogwalk Cabernet Merlot, Bear Crossing Cabernet
Merlot, Margaret River Cabernet Merlot.
Oprócz
szeroko opisywanych (i spożywanych) „krwi” i „łez” na
kartach cyklu występuje kilka innych win. Między innymi wspomniane
przez Alvę podczas wykładu ae (czerwone wino produkowane w
Gaunau i Driksen) i rasin (czerwone wino kageckie) oraz tinta
(czerwone wzmacniane wino, cieszące się popularnością wśród
zamożnych mieszczan i pogardzane w wyższym towarzystwie; stąd
zaryzykowałabym ostrożne stwierdzenie, że chodzi o kertiański
odpowiednik porto. Nawiasem mówiąc, jedno z moich ulubionych win to
właśnie wzmacniane – Xeres Massandry).
Nieco więcej
informacji – tak bezpośredniej, jak i pośredniej – oraz
wzmianek jest o winie mansajskim, produkowanym w winnicach
alackich. Biorąc pod uwagę charakterystyczne cechy państwa
alackiego oraz pewne (no dobrze, naciągane) podobieństwo nazw,
wydaje się oczywiste, że mansaj – to złotoziemski odpowiednik
węgierskiego tokaju. Co zresztą potwierdza sama autorka :) Można
zatem śmiało założyć, że mansaj jest winem botrytyzowanym, z
braku innych informacji – prawdopodobnie jedynym takim na terenie
Złotych Ziem. Interesująca jest sprawa eksportu – w rozmowie z
siostrą książę alacki z rozgoryczeniem stwierdza, że tradycja
nie pozwala mu sprzedawać mansajskiego. Niemniej jednak Marcel Valme
znajduje mansaj w piwniczce kazara Kagety, co pozwala przypuszczać,
że albo istnieje aktywna kontrabanda – niewykluczone, że przy
poparciu samego księcia Alatu – albo jest to wino, używane przez
tegoż księcia jako sposób na wyrażenie swojej przyjaźni względem
władców ościennych i nie tylko ościennych państw. Innymi słowy,
mansaj nie może być sprzedawany poza granice Alatu, ale może być
sprezentowany, jeśli stanowi materialny dodatek do podziękowań za
spodziewane lub realne korzyści polityczne.
Alat słynie
także z innego trunku wysokoprocentowego, stawianego na stołach nie
tylko arystokracji. Do gorącej, alackiej krwi i równie gorącego
temperamentu witeziów pasuje turegvize, czyli, jak informuje
odautorski przypis: „Bardzo mocna, ok. 55%, nalewka na pieprzu.
Niekiedy dodaje się do niej miód” (Oblicze zwycięstwa). Dość
enigmatycznie podana informacja, za to nieco bardziej szczegółowo
opisuje nalewkę Charles Davenport, mający okazję pić ją na
granicy Gaunau i Bergmarku za sprawą kapitana Willera: „To był
ogień! Charles omal się nie zadławił, ale przełknął. W oczach
pojawiły się łzy. Davenport nieprzyzwoicie głośno wytchnął i
zobaczył naprzeciwko spurpurowiałe, krzywiące się fizjonomie.
Ktoś ogłuszająco kichnął, ktoś roześmiał się z
zakłopotaniem, ktoś z równym zakłopotaniem wezwał Leworękiego.
–
Zmierzch! To zmierzchowy... – wychrypiał Heinrich – Płomień
Zmierzchu!” (Zmierzch)
Zaintrygowana
do niemożliwości, poszperałam i znalazłam taki przepis:
Nalewka
pieprzowa
Składniki:
30 ziaren
czarnego pieprzu
2 płaskie
łyżki cukru
4-5 łyżek
wody
1 l wódki
45%
Pieprz
zmiażdżyć w moździerzu. Cukier rozpuścić na patelni. Kiedy
zacznie brązowieć, dolać wodę i dalej podgrzewać, dopóki
zastygły karmel się nie rozpuści.
Zalać nim
pieprz, połączyć z wódką, wlać do gąsiorka i szczelnie
zamknąć. Odstawić w ciepłe miejsce.
Po trzech
tygodniach przefiltrować przez bibułę filtracyjną. Rozlać do
butelek i zakorkować.
Zamierzam
nastawić i zobaczyć, co z tego wyjdzie i czy faktycznie jest to
Płomień Zmierzchu czy tak, ogieniek zaledwie, a północne
delikatne fiołki po prostu nie są przyzwyczajone do takich smaków
:)
Cóż, w
kwestii północnych fiołków jestem może trochę niesprawiedliwa,
wszak piją oni jałowcówkę. Jałowcówka, jak mówi Lionel
„jest ceniona jednakowo po obu stronach przełęczy”, czyli w
Gaunau i Bergmarku, jest to także ulubiony napój drikseńskiego
szypra Johanna Klugkatera i zawartość jego nieodłącznej świętej
flaszki z „laleczkami”. Z tego, jak szyper obserwuje pijącego
jałowcówkę Ruperta, można wysnuć wniosek, że nie jest to trunek
podawany na stołach drikseńskiej arystokracji. Przeczy temu fakt,
że driskeński ambasador w Ollarii, fok Glauberoze, jak sam twierdzi
„preferuje jałowcówkę”. Można jednak uznać, że w ciągu lat
pełnienia obowiązków służbowych zmieniły mu się gusta :)
Zdaje mi się
jednak, że w Gaunau i Driksen produkują tradycyjną jałowcówkę,
a nie tę z przepisu poniżej. Inaczej nie byliby tak zaskoczeni
pieprzną ostrością turegvize, chrzan też potrafi nieźle
zmaltretować kubki smakowe:
Jałowcowa
dla odważnych
Składniki:
20 g
świeżych dojrzałych owoców jałowca
30 g nasion
kopru
20 g tartego
chrzanu
10 g
świeżego imbiru
5 g soli
1 g
czarnego, świeżo mielonego pieprzu
0,5 l wódki
45%
Wszystkie
składniki wymieszać i umieścić w szklanym słoju. Szczelnie
zamknąć i odstawić w ciemne i ciepłe miejsce.
Po dwóch
tygodniach przefiltrować trunek przez bibułę filtracyjną. Rozlać
do butelek, zakorkować.
Nie tylko
arystokracja i żołnierze znają się na nalewkach. Słabość do
nich przejawia także kardynał taligojski Levi. Konkretnie jest to
słabość do jednej nalewki: z zielonych orzechów. Levi częstuje
nią na prawo i lewo, najczęściej mają okazję zakosztować trunku
Matylda i Rober. Orzechówka, według księżnej Rakan, jest
niemal równie mocna co turegvize, tylko zamiast ostrości pozostawia
na języku gorycz.
Nawiasem
mówiąc, nalewka z zielonych orzechów jest pośrednim dowodem na
istnienie w Złotych Ziemiach odpowiednika orzechów włoskich –
tylko one mogą być użyte do nalewki w stanie mocno niedojrzałym.
Nie znalazłam żadnych informacji, żeby taką nalewkę można było
zrobić z zielonych orzechów laskowych. Nigdzie oczywiście ta nazwa
nie pada w całości, co jest akurat doskonale zrozumiałe: niby jak
wyjaśnić jej pochodzenie w świecie, gdzie nie istnieje Grecja (w
języku rosyjskim orzechy te określa się mianem greckich)?
Orzechówkę
podają księżnej wdowie również na przyjęciu z okazji koronacji
Aldo. Mogła być zrobiona np. według takiej receptury:
Orzechowa
Składniki:
50 dag
zielonych orzechów włoskich
1 dag
migdałów
10 goździków
kawałek
cynamonu
50 dag cukru
2 szklanki
wody
1 l
spirytusu
Zebrane w
sierpniu orzechy przekroić na cztery części.
Wrzucić do
gąsiorka razem ze sparzonymi, obranymi ze skórki migdałami,
goździkami i cynamonem.
Zalać
spirytusem, szczelnie zamknąć i odstawić na dwa tygodnie.
Następnie
ostrożnie zlać płyn i połączyć z syropem ugotowanym z wody i
cukru.
Przefiltrować
przez bibułę filtracyjną, rozlać do butelek, zakorkować.
Nalewka
dojrzewa przez 12 miesięcy w ciemnym, chłodnym miejscu.
Do Leviego
jednak bardziej pasuje mi taka
wersja:
Orzechowa
z miodem
Składniki:
4 zielone
orzechy włoskie
30 dag
płynnego miodu
1 l wódki
45%
Zielone
orzechy drobno pokroić, wsypać do gąsiorka i zalać alkoholem.
Szczelnie przykryć i odstawić w ciepłe miejsce.
Po sześciu
tygodniach ostrożnie zlać nastój, a orzechy zalać miodem.
Gąsiorek zamknąć i odstawić na dalsze sześć tygodni.
Powstały
płyn zlać, połączyć z pierwszym nastojem, dokładnie wymieszać
i przefiltrować przez bibułę filtracyjną. Rozlać do butelek,
zakorkować.
Przechowywać
w chłodnym, ciemnym miejscu.
Nalewką
z ciemnego piołunu częstuje Robera Eugen Reinsteiner. „Absynt!”
- pomyślałam w pierwszej chwili, w drugiej dotarło do mnie, że
klasyczny absynt to, jakby nie patrzeć, wódka, a nie nalewka
(wyjaśniam: produkcja wódki zawiera w sobie etap destylacji,
natomiast nalewkę produkuje się bez tego etapu, wystarczy składniki
zalać gotowym alkoholem – spirytusem lub wódką, która,
notabene, jest właśnie spirytusem rozcieńczonym wodą. Ponoć
idealne proporcje spirytusu do wody, czyli 2:3, zostały
zaproponowane przez Mendelejewa). Sprawdziłam jeszcze, bo może mi
się pomerdało, ale nie: absynt to wódka i koniec, czyli jednak
Rober skosztował klasycznej nalewki z piołunu, np. według takiej
receptury:
Absynt
domowy (piołunówka)
Składniki:
5 dag
świeżych liści piołunu
50 dag cukru
2 szklanki
wody
1 l wódki
45%
Liście
piołunu zalać wódką w gąsiorku. Szczelnie zakryć i odstawić na
dwa tygodnie w ciepłe, ciemne miejsce.
Następnie
przecedzić nalew przez sito wyłożone gazą i połączyć z
wystudzonym syropem ugotowanym z cukru i wody. Przefiltrować przez
bibułę filtracyjną, rozlać do butelek i zakorkować.
Wynieść do
piwnicy na trzy tygodnie.
Jeszcze o
piołunie: Rober w czasie wizji w Sakasci (tej, podczas której widzi
całą swoją rodzinę martwą) pije wino o smaku piołunu i
wspomina, że w Alacie wina nastawia się na ziołach.
Najprawdopodobniej jest to odpowiednik ziemskiego wermutu, czyli wina
wzmacnianego, aromatyzowanego ziołami – m.in. właśnie piołunem.
Z innych
nalewek wspomniane są jeszcze jarzębinówka (nie jarzębiak,
bo to również wódka) oraz wiśniówka. Nie mają za to
pigwówki, więc albo w Złotych Ziemiach nie rośnie pigwa (lub jej
złotoziemski odpowiednik), albo jeszcze nikt się nie domyślił, do
czego można ją wykorzystać :)
Likiery
są tylko wspomniane, jedynym wymienionym z nazwy, a i to wybitnie
epizodycznie, jest migdałowy.
Piwo
– jest, a jakże. Klasycznie: ciemne i jasne. Pite tylko na
północy: Gaunau, Diksen, Bergmark, Torka. Dla południowca Arigau i
dla oficerów armii Savignaca absolutnie nie do przełknięcia, no,
chyba że po kaserze i winie. Skutki mieszania napojów były
opłakane, ale paradoksalnie to właśnie piwo okazało się
najlepsze na kaca.
O ciekawej
tradycji, czy raczej postrzeganiu piwa, wspomina Johann Klugkater.
Mówi mianowicie, że „piwo to nie jałowcówka i nie atrament,
umowy nie zawrze” (Zmierzch). A piwowar to zawód na tyle
szanowany, że Luiza Aramona w żadnym razie nie poczuła się
urażona ofertą matrymonialną, złożoną przez jego
przedstawiciela.
I na koniec
– królowa złotoziemskich procentów: kasera!
Kasera to
„winogronowa wódka domowego wyrobu” (Czerwień na czerwieni),
pita od Morza Pomarańczowego po Morze Pólnocne i od Morza
Ostrygowego po Holtyjskie. Podobnie jak w przypadku piołunówki, tu
również początkowo miałam wątpliwości, czy jest to faktycznie
wódka, czy może jednak nalewka, taka jak na przykład ta poniżej:
Winogronowa
jasna
Składniki:
1 kg białych
winogron
1 laska kory
cynamonu
3 goździki
20 dag cukru
0,8 l
spirytusu 90%
Dojrzałe
winogrona oczyścić z ogonków, umyć i osuszyć. Wrzucić do garnka
z grubym dnem, rozgnieść i bardzo powoli podgrzewać, cały czas
mieszając. Gotować przez 10 minut od momentu zawrzenia, po czym
ostudzić i przetrzeć przez sito. Następnie przełożyć do
szklanego naczynia. Dodać spirytus, cukier, goździki i cynamon.
Dobrze wymieszać, szczelnie przykryć, i odstawić.
Po upływie
miesiąca przefiltrować trunek przez bibułę filtracyjną, rozlać
do butelek, zakorkować.
Wynieść w
chłodne, ciemne miejsce na pół roku.
Ostatecznie machnęłam ręką i uznałam, że
autorka wie, co pisze. A zatem wódka. A zatem najbliższym ziemskim
odpowiednikiem będzie grappa. Tak, grappa! Czyli, za Wikipedią:
„destylat przefermentowanych wytłoków i pestek winogron,
odpadów z procesu produkcji wina”. Wino jest
popularne wszędzie, tych odpadów musi być mnóstwo, więc czemu by
ich nie wykorzystać? Za analogią kasera – grappa przemawia także
cyniczna uwaga Matyldy: „Kasery na królewski stół się nie
podaje” (Jad przeszłości 1). Grappa, jak wiadomo, była
początkowo napojem o reputacji gorszej niż szlachetne wino i
arystokracji nie interesowała. Służyła do tego, żeby się upić,
a nie do tego, żeby się w niej rozsmakowywać. Aczkolwiek w świecie
Eterny piją ją zarówno marszałkowie, jak i zwykli mieszczanie.
No, marszałkowie są specyficzni, nie wiem, czy taki na przykład
Leonard Manrik zniżyłby się do picia kasery... Alva wykorzystuje
kaserę również w celach jak najbardziej pragmatycznych, mianowicie
do dezynfekowania ran, w tym także ugryzień, zadanych Luigiemu
przez oszalałą kobietę w willi Danunziatto, ale nie sądzę, by
napój posiadał jakieś mistyczne właściwości ;)
Wydaje się,
że kasera to w Złotych Ziemiach nie tylko nazwa konkretnego napoju
alkoholowego, ale uogólnienie dla wszystkich mocnych trunków.
Heinrich Gaunasski nazywa turegvize „alacką kaserą”, także w
kilku innych przypadkach wysokoprocentowy napój określany jest tym
mianem.
Teoretycznie
kaserę, tak jak grappę, pije się z małych kieliszków, ale, jak
się wydaje, nie jest to reguła ściśle przestrzegana, gdyż –
jak określiła to księżna Rakan – jeśli człowiek chce się
upić, to i tak się upije, więc po co ma to sobie jeszcze utrudniać
i pić naparstkami, jeśli może wprost z kielicha.
Znów mi
wyszedł wpis-monstre. Obiecuję, że następna notka będzie krótka!
A przynajmniej – krótsza ;)
Wszystkie
przepisy na nalewki pochodzą ze „Złotej księgi nalewek”
autorstwa Anny Rodak-Śniecińskiej i Roberta Macieja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz