Trochę kertiańskiego humoru, wygrzebanego w czeluściach runetów :) Miejscami nieprzyzwoitego :))
Pod koniec
Kręgu Wiatru przewodnik oprowadza grupę po muzeum w Ollarii.
"Teraz,
moi drodzy" - rzecze - "obejrzymy słynny tryptyk pt. Roke
Alva w Bagerlee".
Wchodzą do
sali, a tam faktycznie tryptyk. Najpierw koronacja Aldo, wszyscy
dookoła adorują białe spodnie, na następnym obrazie Okdell żłopie
wino w gabinecie z dziczymi głowami, kopytka trzyma na biurku,
wreszcie Okdell w buduarze królowej trzyma Katari na kolanach.
"No
dobrze" - pytają zwiedzający - "a gdzie jest Roke Alva?"
"A Roke
Alva jest w Bagerlee!"
Pierwszy
Marszałek wybrał się ze świeżo upieczonym giermkiem na bal. Przy
okazji pokazywał mu co znaczniejszych ludzi królestwa. Rzecz jasna
chciał pokazać także kapitana królewskiej straży. "Patrz,
młodzieńcze, to jeden z tych dwóch blondynów pod oknem, ten,
który pije Wdowią Łzę" "Ależ, monsignore, oni obaj
piją Wdowią Łzę!"
"No
ten, który trzyma rękę pod suknią baronowej Zal".
"Ależ,
er Roke, oni obaj trzymają tam ręce..."
"W
takim razie ten, który uśmiecha się znacząco".
"Ależ,
er Rooookeeee..."
Alva w końcu
nie wytrzymał i wyciągnął pistolet. Wystrzelił.
"W
takim razie to ten, który, padając, właśnie wylał wino na suknię
baronowej!"
Kertiana,
początek kręgu Wiatru, popijawa z okazji zwycięstwa.
Jeszcze nie do końca pijany Roke wstaje i pyta:
- Panowie, a teraz moglibyście mi objaśnić, dlaczego, zamiast robić to, co do was należy i czego nikt nie zrobi za was, z uporem wartym lepszej sprawy wszyscy jak jeden mąż cały czas próbowaliście mnie ratować?
Panowie drapią się w głowy, próbując pojąć uciekający im w winnych oparach sens tej konstrukcji gramatycznej. Pojąwszy, drapią się raz jeszcze. Alva w tym czasie pyta każdego z osobna:
- Walentyn?
- Wtedy nie znałem jeszcze imienia mojego króla. Ale podejrzewałem, że brzmi ono Roke Alva.
- Rober?
- Ratował mi pan życie i to nie raz, a długi należy płacić.
- Carvall?
- Pomyślałem, że lepsza Epineix podległa Taligowi niż niepodległa obok Taligoi. A bez pana Taligu nie ma.
- Levi?
- Wybaczcie, książę, ale jednak jesteście Rakanem. A bez Rakanów Kertiana przepadnie.
- Bonifacy?
- Dziecię moje, dowiedziałem się, że zawdzięczam ci życie i wolność.
- Marcel?
- Roke, no nie spodobała mi się ta tarakanowa morda. I pomyślałem, że najpiękniej obijesz ją właśnie ty.
- Dobrze pomyślałeś... Luigi?
- Przysięgałem.
- Ramon?
- Soberano, wiesz przecież, jaką vendettę Marikjara musiałaby urządzić za twoje życie! Pomyślałem sobie, że uratować wyjdzie jednak taniej.
- Rotger?
- Górskie wiedźmy by płakały. A ja lubię, kiedy się śmieją.
- Kurt?
- No, wypadało chociaż raz w życiu posłuchać siostrzeńca...
- Wolfgang?
- Ja swoich giermków krzywdzić nie pozwalam! Nawet byłych.
- Rudolf?
- Roke, w moim wieku być regentem Taligu? Nie chce mi się...
- Lionel?
- Mógłbym zostać Pierwszym Marszałkiem, ale wolę być drugim...
- Wszystko jasne. - Kennaliczyk osuszył kielich Czarnej Krwi i popatrzył na zebranych z wyrzutem. - Panowie, a ktoś może ratował mnie dlatego, że się po prostu stęsknił?
Jeszcze nie do końca pijany Roke wstaje i pyta:
- Panowie, a teraz moglibyście mi objaśnić, dlaczego, zamiast robić to, co do was należy i czego nikt nie zrobi za was, z uporem wartym lepszej sprawy wszyscy jak jeden mąż cały czas próbowaliście mnie ratować?
Panowie drapią się w głowy, próbując pojąć uciekający im w winnych oparach sens tej konstrukcji gramatycznej. Pojąwszy, drapią się raz jeszcze. Alva w tym czasie pyta każdego z osobna:
- Walentyn?
- Wtedy nie znałem jeszcze imienia mojego króla. Ale podejrzewałem, że brzmi ono Roke Alva.
- Rober?
- Ratował mi pan życie i to nie raz, a długi należy płacić.
- Carvall?
- Pomyślałem, że lepsza Epineix podległa Taligowi niż niepodległa obok Taligoi. A bez pana Taligu nie ma.
- Levi?
- Wybaczcie, książę, ale jednak jesteście Rakanem. A bez Rakanów Kertiana przepadnie.
- Bonifacy?
- Dziecię moje, dowiedziałem się, że zawdzięczam ci życie i wolność.
- Marcel?
- Roke, no nie spodobała mi się ta tarakanowa morda. I pomyślałem, że najpiękniej obijesz ją właśnie ty.
- Dobrze pomyślałeś... Luigi?
- Przysięgałem.
- Ramon?
- Soberano, wiesz przecież, jaką vendettę Marikjara musiałaby urządzić za twoje życie! Pomyślałem sobie, że uratować wyjdzie jednak taniej.
- Rotger?
- Górskie wiedźmy by płakały. A ja lubię, kiedy się śmieją.
- Kurt?
- No, wypadało chociaż raz w życiu posłuchać siostrzeńca...
- Wolfgang?
- Ja swoich giermków krzywdzić nie pozwalam! Nawet byłych.
- Rudolf?
- Roke, w moim wieku być regentem Taligu? Nie chce mi się...
- Lionel?
- Mógłbym zostać Pierwszym Marszałkiem, ale wolę być drugim...
- Wszystko jasne. - Kennaliczyk osuszył kielich Czarnej Krwi i popatrzył na zebranych z wyrzutem. - Panowie, a ktoś może ratował mnie dlatego, że się po prostu stęsknił?
Stary i
zazdrosny Człowiek Honoru wymyśla młodej i pięknej żonie:
- Ach, ty sprzedajna bestio, ty żmijo zdradziecka! Przyznaj się, zgrzeszyłabyś z Alvą za milion talów!
- Gdyby tylko udało mi się nazbierać ten milion...
- Ach, ty sprzedajna bestio, ty żmijo zdradziecka! Przyznaj się, zgrzeszyłabyś z Alvą za milion talów!
- Gdyby tylko udało mi się nazbierać ten milion...
Stancler:
- Dick, moje dziecko... czyżby w plotkach było ziarno prawdy?! Powiedz, co było pomiędzy tobą a Alvą w namiocie w Waraście?
Dick [ze szczerością wypisaną na ryjku]:
- Niczego między nami nie było! Nawet prześcieradła!
- Dick, moje dziecko... czyżby w plotkach było ziarno prawdy?! Powiedz, co było pomiędzy tobą a Alvą w namiocie w Waraście?
Dick [ze szczerością wypisaną na ryjku]:
- Niczego między nami nie było! Nawet prześcieradła!
Almeida:
"Rotger, po kiego znów napiłeś się do tańczących
ketzchen?!" Valdez: "Rozumiecie, Almirante, wpadłem w złe
towarzystwo... Miałem trzy butelki wiedźmówki, a Kaldmeier i
Felsenburg nie chcieli ze mną pić!"
Pełen szacunku
admirator pyta Roke Alvy:
- A ilu giermków wziął pan w swoim życiu?
- Swoich czy cudzych?
- A ilu giermków wziął pan w swoim życiu?
- Swoich czy cudzych?
Aldo chwali się
przed Dickiem:
- Wczoraj pobiły się z powodu mojej skromnej osoby dwie damy dworu!
Rober pod nosem:
- Słyszeliśmy, słyszeliśmy. Jedna krzyczała: "Zabieraj go sobie!, a druga: "Nie, ty zabieraj!"
- Wczoraj pobiły się z powodu mojej skromnej osoby dwie damy dworu!
Rober pod nosem:
- Słyszeliśmy, słyszeliśmy. Jedna krzyczała: "Zabieraj go sobie!, a druga: "Nie, ty zabieraj!"
(Wszystko
powyższe w tłumaczeniu Orszuli, poniższe – moim.)
Kolejne
przyjęcie u Marianny. Lada chwila świt, prawie wszyscy goście już
się rozeszli, przy stole wśród nielicznych pozostałych półleżą
dwaj panowie szlacheckiego pochodzenie, wyraźnie zalani w pestkę.
Nagle jeden z nich gwałtownie unosi głowę i uważnie patrzy na
drugiego.
- Pan mmi
kogggoś baaardzo mocno przypomina... Za ppozwlenienim, czy ppański
krrrewny nie brał udziału w Wwojnie Dddwudziestoletniej?
- Aaa...
brrał!
- Stwory
Zmierzchu..! Mój też.. .
- A za
pozwoleniem, pan jest wasalem jakiego domu?
- Błyskawic!
- Ja też...
Błyskawic!
- A babunia
Raimonda przypadkiem nie zalicza się do pańskich krewnych,
szanowny..?
- Leworęki
i wszystkie bestie jego, zalicza się!
- Ooo, i do
moich też! A czy pan czasem nie pił niedawno Łez w towarzystwie
Pierwszego Marszałka?
- Aaa...
piłem!
- Eee... i
ja piłem!
W tej
chwili wchodzi baron Kapul-Gizail, podchodzi do żony i zapytuje:
- Cóż tam,
moja droga, wszystko w porządku?
Na co
Marianna:
- Tak,
widzisz, wszystko tak, jak zawsze. Bliźniacy Savignac znów nie mogą
się rozpoznać...
Iris do
Alvy:
- Kochanie,
kiedy się pobierzemy, będę z tobą dzielić wszystkie troski i
zmartwienia!
- Ale, erea,
ja nie mam żadnych trosk ani zmartwień!
- Przecież
mówię: kiedy się pobierzemy...
Przychodzi
Richard Ockdell do lekarza.
- Panie
doktorze, coś mnie boli w tym miejscu, o tutaj.
- Proszę
pokazać. Aha... Gdzieś się pan mocno potłukł
- Tak, wie
pan, w domu Pierwszego marszałka są takie strome schody...
- No, to
nic, proszę, ma pan tu leczniczy balsam z Torki - posmaruje pan to
miejsce i wszystko przejdzie.
Następnego
dnia przychodzi do tego samego lekarza Roke Alva.
- Wie pan
co, szanowny, chyba się potłukłem...
- Proszę
pokazać... Oho! Jak się panu to udało?!
- Jak,
jak... Bo jakiś idiota posmarował torskim balsamem wszystkie schody
w moim domu!
Dickon i
Katarina w klasztorze.
Katarina:
- Książę
Ockdell, jakie stosunki panują między panem i Pierwszym
Marszałkiem?
Dickon:
- Rzadko go
widuję.
Katarina:
- Bałam
się, że on pana zdemoralizował.
Dickon:
- Skądże,
wasza wysokość..!
Katarina:
- Cudownie!
W takim razie ja sama...
Richard
przychodzi do domu monsignore'a pijany w drzazgi. Roke, z wyrzutem:
-
Młodzieńcze, pan pił!
- Tak!
- I zalatuje
od pana damskimi perfumami!
- Tak!
- I
pieniądze pan skądś ma!
- Wygrałem!
- I w
pojedynku, jak sądzę, pan też się bił?
- A biłem
się!
Alva wzdycha
z ulgą:
- Chwała
Leworękiemu! Jest jeszcze dla pana nadzieja!
Stancler,
Kilean i Dick siedzą w knajpie. Wchodzi Alva.
Stancler:
- Teraz ten niegodziwy człowiek wypije butelkę wina bez zakąski i nic mu nie będzie.
Roke wypija. Siedzi dalej.
Stancler:
- Teraz ten podlec wypije dwie butelki bez zakąski, i nic mu nie będzie.
Roke wypija. Siedzi dalej.
Stancler:
- Teraz ten paskudnik wypije trzy butelki bez zakąski.
Dick:
- I nic mu nie będzie?
Stancler:
- Jemu to nie, ale na mnie i Kileana już czas...
Stancler:
- Teraz ten niegodziwy człowiek wypije butelkę wina bez zakąski i nic mu nie będzie.
Roke wypija. Siedzi dalej.
Stancler:
- Teraz ten podlec wypije dwie butelki bez zakąski, i nic mu nie będzie.
Roke wypija. Siedzi dalej.
Stancler:
- Teraz ten paskudnik wypije trzy butelki bez zakąski.
Dick:
- I nic mu nie będzie?
Stancler:
- Jemu to nie, ale na mnie i Kileana już czas...
- Dickon, a
gdzie Katarina?
- Z wyrostkiem
leży, er Roke...
- Wyrostka –
rozstrzelać, Katarinę – do mnie.
W okolicach
Felpu pojawiła się nowa roślina – wściekły kaktus. Miejscowi
twierdzą, że to rozczarowany życiem wściekły ogórek...
- A w stolicy
niedawno przeprowadzono turniej, kto wypije więcej wina. Pierwsze
miejsce zajął...
- Roke Alva?
- Nie, Emil
Savignac. A drugie miejsce zajął...
- Roke Alva?
- Nie, Marcel
Valme. Trzecie miejsce zajął...
- Roke Alva?!
- Uspokój się
z tym Alvą, Alva siedział w jury!
Pewnego razu
pijany Nal Larack wyzwał Alvę na pojedynek. Zaczynają się bić i
nagle Nal przebija Alvę szpadą. Ten pada, zalany krwią. Podbiega
do niego Richard Ockdell.
- Monsignore,
jak to się mogło z panem stać?!
Alva:
- A co pana tak
dziwi, młodzieńcze? Umówiliśmy się, że zwycięzca ożeni się z
pańską siostrą. Niech pan zapamięta na przyszłość – zawsze
należy wybierać mniejsze zło.
Taligojska
armia maszeruje przez kolejną bezimienną przełęcz Sagranny. Wąski
górskie ścieżki, urwisko nad przepaścią, trzeba przeprowadzać
konie za uzdy. Na czele armii niewzruszenie kroczy Pierwszy
Marszałek, śladem jego giermek, Richard Ockdell, zgięty w pół
taszczy worek z czymś ciężkim.
Richard:
- Monsignore,
to jest ciężkie, mogę to zostawić?
- Nie wolno,
młodzieńcze. To nasz tajny plan zdobycia Rawiatu.
Pół godziny
później:
- Monsignore,
może ja wrzucę ten worek na wóz?
- Nie pozwalam.
Mówiłem już, że to tajny plan.
Późny
wieczór, koniec przejścia. Żołnierze bez sił padają na ziemię.
Richard otwiera worek i wytrząsa jego zawartość. Z worka wysypują
się kartofle.
- Er Roke, pan
przecież mówił, że to tajny plan zdobycia Rawiatu?!
Roke,
niewzruszenie:
- No tak.
Proszę spojrzeć – bierze jeden ziemniak, kładzie na ziemi – to
jest Rawiat – bierze drugi – a to my...
Davenport wraca
z lasu i mówi do kolegi:
- Nazbierałem
dla marszałka Savignaca grzybów!
- A jeśli one
są trujące?!
- Co to znaczy
„jeśli”?
Późnym
wieczorem Dickon wraca do domu przez Ciemne Ulice Rakany. Nagle
słyszy:
- Stój!
Staje.
- Leżeć!
Kładzie się.
- Czołgać
się!
Poczołgał
się. Nagle nad uchem słyszy głos Marcela Valme:
- Książę,
źle się pan czuje? Ja tutaj tresuję Kotika, patrzę, a pan
pełznie...
W życiu Roke
Alvy była tylko jedna kobieta, która mogła robić z nim wszystko.
Nazywała się Wiera Kamsza.
Iris wyszła za
mąż i już pierwszej poślubnej nocy przybiega do Luizy cała
zapłakana:
- Ja i Nal
pokłóciliśmy się!
- Nic się nie
martw, u nas z Arnoldem też często tak bywało – uspokaja ją
Luiza.
- To ja wiem,
ja chcę wiedzieć, co zrobić z ciałem!
Willa Alvy.
Zatopiony w myślach Dick siedzi przy stole i smętnie patrzy na
kielich „krwi”. Do pokoju wchodzi Roke, przez kilka minut patrzy
zaskoczony na Dickona i na wino, potem wzrusza ramionami, bierze
kielich i wypija. Dickon zaczyna gorzko płakać. Roke, oszołomiony:
- Ależ
młodzieńcze, ja żartowałem... U mnie jeszcze jest wino, zaraz
panu przyniosę!
- Pan nie
rozumie, er Roke, to najstraszniejszy dzień mojego życia! Rankiem w
pałacu zobaczyłem Katari w pańskich objęciach. Poszedłem po
pocieszenie do Marianny, ale u niej w tym czasie był Valme i ona
mnie nie przyjęła. Poszedłem do Stanclera, to er August mnie
zrugał, twierdząc, że zdradziłem pamięć ojca i zhańbiłem swój
ród, a potem Walentyn nie podał mi ręki na przywitanie. Na domiar
złego gdzieś zgubiłem rodowy pierścień... A teraz przyszedł pan
i wypił moją truciznę!!!
Ranek. Roke
Alva budzi się z koszmarnym kacem. Przypomina sobie, co było:
- Najpierw
jakiś państwowy spęd, potem – do karczmy. Potem... cholera, nie
pamiętam... chyba był burdel, wybierałem sobie kogoś na noc...
W tym
momencie wchodzi Dick. Roke:
- Kim
jesteś?
Dick:
- Ockdell...
Giermek... Pan mnie wczoraj sam wybrał...
Roke:
- Giermka,
zdaje się, wybierałem poprzednim razem... A co tam, nadajesz się.
Pijany
Ockdell zatrzymuje dorożkarza, ale okazuje się, że nie ma
pieniędzy.
- Ale na
popijawę to były, co? - kpi dorożkarz.
- Mnie
monsignore częstował!
- To czemu
na drogę nic nie dał?
- Dlaczego
nie, dał... - Dick wyciąga zza pazuchy butelkę Czarnej Krwi.
- Ach, co za
piękny dzień! Aż się chce oddychać pełną piersią!
- Katarino,
kochanie, oddychaj, czym jest...
- Roke, to
nie do pomyślenia! Pan po pijaku wystrzelił generałowi w skroń!
- Już
więcej nie będę...
- A jemu
więcej już nie potrzeba!
Alva:
- Panie,
jest pan podlecem! Wyzywam pana na pojedynek! Jaką broń pan
wybiera: szpadę czy pistolet?
- Szpadę.
- Doskonale,
w takim razie ja wybieram pistolet.
Przyjechał
Richard do domu i oznajmia Mirabelli:
- Mamo,
żenię się!
- Zuch,
synku. A kto jest narzeczoną?
- Roke Alva.
- Ale... jak
to... pomijając już wszystko inne... to chłopiec!
- Ładny mi
chłopiec, 36 lat na karku!
-
Młodzieńcze, jest pan idiotą!
- Ale, er
Roke...
- To rozkaz!
Zajęcia w
Laik. Zaliczenie z fechtunku.
- Mentor
znudzonym głosem, nie podnosząc głowy znad notoatek, wywołuje
unarów.
- Savignac i
Carlion.
Wychodzą.
Piruety, menuety przez kilka minut, brzek stali, na końcu
krótkikrzyk. Mentor, nie podnosząc głowy:
- Savignac,
zaliczone. Alva i Colignar.
Wychodza.
Dzikie wrzaski, krew pryska na wszystkie strony, latają uszy nie
tylko walczących, ale i sług, dostaje się zresztą wszystkim
obecnym. Na kocu krótki krzyk.
Mentor
znudzonym głosem spod stołu:
- Alva,
zaliczone. Larack i Epineix.
Wychodza.
Dzikie wrzaski, krew pryska na wszystkie strony, latają uszy nie
tylko walczących, ale i sług, dostaje się zresztą wszystkim
obecnym. Na kocu krótki krzyk.
Mentor
znudzonym głosem:
- Alva, za
kogo zdajemy?
Alan Ockdell
u lekarza.
- Doktorze,
nieszczęście. Widzę tylko kolory czarny i biały.
Lekarz
pokazuje mu portret Ernani. Alan:
- On jest
blady jak śmierć Mój biedny król...
Lekarz
pokazuje portret Franciska. Alan:
- Aha,
przeklęty bastardzie, twoja twarz jest tak czarna jak twoja dusza.
Na koniec
lekarz postanowił zażartować i pokazał mu zebrę. Alan:
- Alva, to
pan?!
Ocalały
ollarianin opowiada ratującym go siłom wyższym o końcu świata:
- To był
koszmar! Waliły się skały! Z niebios spadały błyskawice! Ogromne
fale niszczyły całe miasta! Wiatr zdzierał z ludzi skórę aż do
kości! Nieopisane potwory pożerały wszystkich! Koszmar, panika i
chaos.
A potem
pojawił się Alva i dopiero się zaczęło...
- Monsignore
– mówi Dick do Roke – pan zawsze gra w karty, a nigdy nie
próbuje grać na walkach kogutów, dlaczego?
-
Młodzieńcze – uśmiecha się pobłażliwie Alva – a próbował
pan wsadzić do rękawa koguta?
Nal wypytuje
Dickona po jego wizycie w pałacu:
- Powiedz,
Dick, co ci się pierwsze rzuciło w oczy?
- Siostra –
ze złością syczy Dick, machinalnie dotykając zamazanego kremem
zadrapania na policzku.
Są piękne. Wszystkie. Chcę więcej :D I Dickon w tej anegdotce z Marcelkiem (i Kotikiem) taki, no... ockdellowaty... :D
OdpowiedzUsuńJest więcej, jest :) Na Zielonym Forum jest piętnaście (sic!) części wątku z anegdotami. Będzie jako zapychacz, jak mi zaplanowane notki nie będą chciały się pisać ;)
UsuńMnie Dickon najbardziej się podoba w anegdotce z balsamem i chodami :D
30 yr old Accounting Assistant IV Hedwig Becerra, hailing from Le Gardeur enjoys watching movies like Nömadak TX and Running. Took a trip to Longobards in Italy. Places of the Power (- A.D.) and drives a Ferrari 410S. zobacz tutaj
OdpowiedzUsuń